Nowe wpisy

Uciekliśmy do lasu!

Akcja – reaktywacja! Obiecywaliśmy na Instagramie, że ponownie tchniemy życie w tego bloga, więc zabieramy się do roboty. Ostatni ślad, jaki zostawiliśmy tu po sobie, był relacją z wypadu w góry. Tym razem również będzie relacja z podróży, gdzie dla odmiany uciekliśmy do lasu i to dosłownie!

Odkąd w listopadzie 2019 pojawiła się w sieci informacja o wyznaczeniu w Polsce obszarów do legalnego bushcraftingu, w naszych oczach rozbłysły iskierki. Tak, to zdecydowanie nasze klimaty i coś, co od dłuższego czasu chodziło nam po głowach. Niecierpliwie czekaliśmy na moment, gdy temperatury w nocy podskoczą kilka kresek powyżej zera, a w ciągu dnia będziemy mogli liczyć na odrobinę słońca. I ten czas w końcu nastał. Po zimnych ogrodnikach przyszła zimna Zośka i to właśnie tego dnia postanowiliśmy, że nazajutrz, po pracy, wybierzemy się do lasu. 

Do nocy kompletowaliśmy sprzęt, by następnego dnia tylko spakować go do plecaków i ruszyć na dworzec PKP. Śpiwory, karimaty, namiot, palnik turystyczny, kilka cieplejszych ciuchów, 3kg jedzenia dla psa i w drogę. Tak, nie mogło zabraknąć podczas tej wyprawy naszego czworonożnego przyjaciela.

W drodzę na dworzec kupiliśmy jeszcze suchy prowiant i na 3 minuty przed odjazdem pociągu wskoczyliśmy do wagonu. 40 minut później znaleźliśmy się w Laskowicach Pomorskich, skąd rozpoczęła się nasza piesza wędrówka.

Do zmroku pozostały 4h, a przed nami było około 10km marszu z ciężkimi plecakami. Nocleg zaplanowaliśmy gdzieś między Leosią, a Gródkiem. Pozostała tylko kwestia znalezienia odpowiedniego miejsca na rozbicie obozowiska. Miło było wrócić w te rejony, bo to właśnie tu spędziłam najlepsze lata swojego życia, czyli na końskim grzbiecie.

Po drodze odwiedziliśmy Diabelski Kamień przechrzczony na kamień Św. Wojciecha, a także mostek w Leosi, na którym mieliśmy naszą sesję ślubną.

Tuż przed elektrownią w Gródku znaleźliśmy idealne miejsce na nocleg. Oddalone od drogi i jednocześnie blisko przepływającej Wdy. Rozbiliśmy namiot, podgrzaliśmy konserwę i zastał nas zmrok. Zmęczeni po całym tygodniu pracy i 10 kilometrowym trekkingiem poszliśmy spać. 

Noc była spokojna, chociaż nie obyło się bez kilku donośnych szczeknięć ostrzegawczych Dextera. Tak, zdecydowanie mając u boku owczarka, można czuć się bezpiecznie nawet w środku lasu. Poranek zaczęliśmy od zielonej herbaty, po czym spakowaliśmy rzeczy i ruszyliśmy dalej w drogę. Przed nami dystans ponad 20km.

Dzień zapowiadał się ciepły, jednak bardzo wietrzny. W Gródku kupiliśmy zapas wody i ruszyliśmy w górę biegu rzeki, kierując się do Tlenia.

Na miejsce dotarliśmy krótko po godzinie 18-tej i od razu zatrzymaliśmy się w Przystanku Tleń, gdzie zamówiliśmy jedzenie na wynos i piwo rzemieślnicze.

Tak, nie bez powodu to był cel naszej wycieczki. Tutaj spędziliśmy naszą pierwszą rocznicę ślubu, rozkoszując się przepysznym jadłem i jeszcze lepszym miejscowym browarem. Po 20km marszu z ciężkim plecakiem stopy paliły żywym ogniem, a ciepły posiłek i piwo sprawiły, że jak najszybciej chcieliśmy się ułożyć do snu. Postanowiliśmy wcale daleko nie szukać miejsca na nocleg. Idąc dalej wzdłuż rzeki, minęliśmy bardzo stromą górę, na której szczycie wydawało się, że jest w miarę płasko. Tak więc znajdując trochę mniej strome podejście, wdrapaliśmy się na jej szczyt i wśród wielkich świerków rozbiliśmy obóz. Dexter usnął jako pierwszy, a my zaraz po nim. 

Kolejny dzień przywitał nas słoneczną pogodą, aczkolwiek zapowiadane tego dnia były przelotne opady deszczu. Zjedliśmy śniadanie, popiliśmy zieloną herbatą i ruszyliśmy dalej w drogę. Tego dnia kierowaliśmy się już do stacji PKP Wierzchucin, skąd mieliśmy wrócić do Bydgoszczy.

Te rejony już były mi mniej znane, niemniej jednak równie urokliwe. Trochę lasu, trochę pól, trochę jezior – było czym się zachwycać. Do Wierzchucina dotarliśmy 40 minut przed planowanym odjazdem pociągu.

O 17:30 dojechaliśmy do Bydgoszczy. Zmęczeni, ale mega zadowoleni ruszyliśmy wolnym krokiem do mieszkania. Co gorsza, na sam koniec złapała nas ulewa.

Zasmakowaliśmy bushcraftingu i już wiemy, że to nie był nasz ostatni taki wypad! W sumie zrobiliśmy ponad 50km w 3 dni. Może dystans w sam w sobie nie robi dużego wrażenia, ale jak doliczyć do tego kilogramy w plecaku to już jest kawałek drogi.

1 comment