Nowe wpisy

Zima

Zima to chyba jedyna pora roku, wobec której zmieniamy swoje poglądy wraz z upływem lat. Na pewno każdy z Was będąc dzieckiem, czekał niecierpliwie na pierwsze płatki śniegu. Jeszcze lepiej, gdy tych płatków z godziny na godzinę przybywało i wszystko dookoła robiło się olśniewająco białe. Momentalnie na podwórku było słychać radosne śmiechy dzieci, które zjeżdżały na sankach przed blokiem, lepiły bałwana albo toczyły bitwę na śnieżki. Wiem, bo zawsze byłam jednym z tych hałaśliwych dzieciaków. O ile dla mnie była to wielka radość, tak wówczas mój tata musiał pokazać swoją wielką dezaprobatę wypowiadając za każdym razem te same słowa “ziemia, łopata, powietrze”, które oznaczało dla niego poranne odśnieżanie prawie 150-metrowego odcinka chodnika graniczącego z własnością rodziców. Nie mniej jednak każdy cieszył się na swój sposób, mniej lub bardziej.

W mieście jednak te zimy wyglądały zupełnie inaczej. Z białego puchu można było się cieszyć tylko przez pierwsze 2-3 dni, pod warunkiem, że śniegu było sporo i towarzyszył mu lekki przymrozek. Za kilka dni i tak wszystko zaczęło spływać z pagórków, po bałwanie zostawała tylko marchewka, a na chodnikach była jedna, wielka plucha. Wystarczyło jednak wyjechać kawałek za miasto, gdzie śniegu dalej było po kolana, a w lasach organizowano konne kuligi jeszcze przez dobre 2 tygodnie, gdzie miasto już zdążyło zapomnieć, że w ogóle jakiś śnieg był.

Ostatnimi laty jednak bardziej utkwiły mi w pamięci 20-stopniowe mrozy i magiczne słowo, na które zaczęli drżeć nagle wszyscy – smog. Jeżeli raz do roku sypnie śniegiem, to cieszymy się jak dzieci! Momentalnie wskakujemy w adidasy i lecimy na biegowe ścieżki klepać kilometry i rozkoszować się skrzypiącym śniegiem pod stopami oraz chwilowymi urokami zimy. Pojęcie chwili nie jest tu bezpodstawne, bo już następnego dnia zaczną się dziać te same, kuriozalne sceny. Na naszej ulicy pługu nie uraczysz, nawet gdy sypnie śniegiem na tyle, że nie wiesz, który samochód masz odśnieżać. Samochodów przybywa, a miejsc do parkowania wciąż tyle samo. W momencie, gdy spada śnieg, nagle każdy staje się dzierżawcą odcinka ulicy w myśl słów “tu moje auto stało, jak wrócę ma być ono puste” i zastawia je jakimiś wiadrami, słupkami i innymi dziwactwami. Spacer z psem? Nic tylko zapakować do auta i jechać do lasu, bo w centrum przyjęto zasadę, że lepiej chodniki sypać solą niż odśnieżać. Tylko że później to ja mam problem, gdy prawie 40-kilogramowy pies nie chce iść, bo go łapy szczypią. Pomijam już fakt, że KAŻDA ulica chwilę po tym, jak śnieg stopnieje wygląda jak zakupianka, na której widok zbiera mi się na wymioty i klnę na wszystkich pseudowłaścicieli psów, których “gówno to obchodzi”. Zima w centrum to jakaś masakra.

W tym roku pierwszy śnieg spadł dzień po tym, jak staliśmy się właścicielami kawałka wsi. Oczywiście zaraz po pracy zapakowaliśmy psa do samochodu i pojechaliśmy na naszą działkę. Szczerze? Spodziewaliśmy się, że będziemy musieli odbyć kilkusetmetrowy trekking przez zaspy, aby dostać się do naszej działki. Jakie było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że polna droga dojazdowa jest odśnieżona! A obawialiśmy się, że na start będziemy musieli zainwestować w dobre 4×4 aby zimą stamtąd wyjechać.

1 comment

  1. Fragment o braku pługów i o braku miejsc parkingowych – święta prawda! Na naszej ulicy też zima zaskoczyła drogowców… a o miejsce do parkowania jest wieczna walka, szczególnie, że teraz w standardzie ludzie mają po dwa samochody na gospodarstwo domowe, a jedni z naszych sąsiadów mają aż 3 auta – a jest ich tylko dwoje. Absurd! Można Wam pozazdrościć swojego kawałka ziemi, naprawdę 🙂